Wolne Forum Gdańsk Strona Główna Wolne Forum Gdańsk
Forum miłośników Gdańska

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Przesunięty przez: villaoliva
2009-03-02, 23:57
Orunia - fragment
Autor Wiadomość
ArturŁukasiewic 

Dołączył: 12 Paź 2008
Posty: 58
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 2008-12-01, 00:30   Orunia - fragment

Tomkowi i Dorocie za miłość i pomoc

Latkowskiemu za inspirację

Pamiętam...
ORUNIA

Pamiętam świdrujący uszy szum stukających o szyny kół przejeżdżających niedaleko domu pociągów. To pierwsze co pamiętam.
Pamiętam jak bałem się nadjeżdżających składów i tego, że mijając mnie maszynista uruchomi syrenę. Jakby wiedząc o moim panicznym strachu, zawsze to robił. Włączał syrenę w chwili, kiedy lokomotywa mijała mnie, stojącego z rękami zatykającymi uszy, skulonego i wzrokiem wbitym w ziemię.
Do dziś przystaję na chwilę, słysząc przejeżdżające wagony i walczę z ogarniającym mnie strachem i paniczną chęcią ucieczki.
Wizg hamujących kół sprawia, że nie panuje nad sobą. Jak dziecko zatykam uszy i mam ochotę przykucnąć ze wzrokiem wbitym w ziemię.
Ale walczę ze sobą...
Pamiętam park.
Z jednej strony obrysowany torowiskiem i hałasującymi pociągami z drugiej wąziutką ulicą Smoleńską, która prowadziła do Szkoły i do Cioci Marysi. Po bokach ograniczały go betonowe klocki pralni, sklepu spożywczego i kiosku ruchu, a z drugiej ciężkie, kilkupiętrowe kamienice ulicy Ramułta.
Pamiętam przybite do dwóch drzew dwie poprzeczne deski, które to w ten sposób stawały się bramkami boiska, gdzie Starsi Chłopcy, biegali po pozbawionym trawy klepisku, grając w piłkę nożną. Pamiętam jak deski drżały za każdym razem, gdy któryś z piłkarzy trafiał w poprzeczkę bramki, by w końcu po którymś zbyt silnym uderzeniu piłką, pęknąć z trzaskiem.
Pamiętam, jak kikuty owych desek – bramkarskich poprzeczek smętnie zwisały z poranionych gwoździami drzew.
Pamiętam, jak odkryłem, że drzewa zamiast rosnąć gdzie popadnie – jak to w parku, rosną w równych uporządkowanych alejkach. Wydawało mi się, że ten Park był za mały, by niego dbano jak o jakiś Ważny Park – choćby ten Oruński, koło Przedszkola do którego chodziłem.
Pamiętam piaskownicę, miejsce stawiania pierwszych babek z piasku, zrobioną z dziwnych płyt, pokrytych, niezrozumiałymi ostrymi napisami i wyrzeźbionymi w płycie gałązkami dębu i niewielkimi krzyżami.
Pamiętam, jak kiedyś zapytałem ojca, siedzącego nieopodal piaskownicy na takiej właśnie niedużej płycie, czy wie co tu jest napisane?
Pamiętam, że ojciec, jakby speszony moim pytaniem wstał, otrzepawszy spodnie z piasku, coś odburknął niewyraźnie.
Potem już nigdy na tej płycie nie siedział.
Pamiętam stojącą nieopodal ulicy Smoleńskiej – tuż obok jednej z kamienic niedużą, pozbawioną drzwi kamienną budowlę, w której, zasłaniając wejście kocem, bawiliśmy się w Czterech Pancernych albo w wojnę.
Pamiętam, jak pewnego jesiennego, ale ciepłego popołudnia zmęczony zabawą, zasłoniłem wejście kocem i położyłem się na chłodnej, znajdującej się w środku ławeczce i zasnąłem.
Kiedy się obudziłem, nie wiedziałem gdzie jestem. Na dworze było już ciemno. Zerwałem wiszący koc i poszedłem do domu.
Pamiętam, że chyba wtedy dostałem pierwsze lanie. Pamiętam radość i wściekłość matki i cztery uderzenia paskiem.
Obiecałem, że nigdy u tego nie zrobię.
Nie niestety pamiętam dnia, kiedy i ta kamienna budowla została zburzona.
Pamiętam, że kiedy po latach znowu zamieszkałem na Oruni, kilka przecznic dalej od rodzinnego domu, odwiedziłem Stary Park i przeczytałem pisany gotykiem napis na wciąż leżącej w tym samym miejscu kamiennej płycie. Nic się nie zmieniło. Nadal informowała, że gdzieś tutaj spoczywa Hedwig Stoltz urodzona w 1898 roku zmarła 1932 w kwiecie wieku, mając 34 lata. Kamienny napis prosił o modlitwę i pamięć.
Obok, grupka chłopaków jak zwykle, grała w piłkę...
Pamiętam skrzypiące schody dwupiętrowej kamienicy przy ulicy Ramułta 4a. Choć wiele razy próbowałem nie sposób było iść po nich, nie wzbudzając hałasu.
Pamiętam ciężkie duże drzwi wejściowe do mieszkania na pierwszym piętrze. I zgrzyt dużego klucza, którym mama otwierała drzwi do domu.
Pamiętam duże, poniemieckie zapewne dwuskrzydłowe, stojące na niedużej komodzie lustro, które, kiedy się odpowiednio przy nim stało, poruszając obydwoma skrzydłami uzyskiwało się wrażenie, że przed nim stoi nie jeden ale grupa kilkudziesięciu małych chłopców. Zawsze mnie to zjawisko fascynowało.
Pamiętam, że podobne lustro miała ciotka Śledziowa, która mieszkała na Kościuszki we Wrzeszczu. W równie starej, poniemieckiej kamienicy.
Tymi lustrzanymi drzwiami też się bawiłem.
Dziwne, te lustra były identyczne a przecież ani Ciotka Śledziowa, mieszkająca w starej kamienicy na Kościuszki, z oknami wprost na zielona murawę stadionu "Gedani" ani Dziadek nie znali się, do tamtego pamiętnego pierwszego dnia świąt, kiedy to ważniejsze od luster były stojące na ulicach czołgi.
Może oba przetrwały wojnę?
Pamiętam w łazience porcelanowe kurki z napisem „warm” i „kalt”. Nie wiedziałem co to znaczy, ale "warm" był w kolorze czerwonym, a "kalt" niebieskim.
Pamiętam, że spędzałem długie minuty na zabawie w wypełnionej wodą wannie, kiedy rodzice oglądali film w telewizji.
Pamiętam, że moje mieszkanie składało się z korytarza, dużej kuchni, z dwoma dużymi oknami od strony ulicy, dużego pokoju z oknem na podwórze i przydomowy ogródek z marchewką i koperkiem. W pokoju przy oknie stało duże łóżko rodziców, nad którym znajdowały się półki z książkami. Na oknach wisiała szara zasłona w kubistyczne wzorki kreski, koła, kwadraty. Bardzo modny wzór pod koniec lat sześćdziesiątych. Pamiętam, bo przeglądałem kilkanaście lat później stare magazyny o modzie i wyposażeniu wnętrz z tamtych lat. To był bardzo modny wzór. Dla sukienek, zasłon. W pokoju musiało być coś jeszcze – zapewne stół i jakaś lampa, której kompletnie nie pamiętam. Chociaż nie. Pamiętam, że jadało się zawsze w kuchni. Tam stał duży, dębowy starodanzigi stół – zapewne tak samo przedwojenny jak i inne wyposażenie tego domu.
Przeglądam właśnie zdjęcia z tamtych czasów i one korygują moje wspomnienia. Moje łóżeczko stało przy oknie, dopiero potem musiało trafić tam, gdzie ja to pamiętam. Przy ścianie na końcu pokoju. Tam, gdzie znajdowały się główne drzwi wejściowe. Szafa z książeczkami i moimi zabawkami, zanim zatarasowała drzwi prowadzące do pokoju Dziadka, stała obok mojego łóżka na wyciągnięcie ręki. Być może to po coś z tej szafy sięgałem, kiedy wypadłem z łóżka na podłogę, łamiąc sobie rękę. Samego momentu wypadnięcia z łóżka nie pamiętam, ale pamiętam mój zdziwienie, kiedy pierwszy raz zobaczyłem rentgenowską fotografię swojego złamanego nadgarstka.
Przy samych drzwiach stał Stary Kredensowy Zegar, którego ciężkie wahadło równomiernie odmierzało czas.
Ów Zegar był Tajemnicą – taką sama jak owe kurki czy nagrobne płyty znalezione w parku. Pochodził – z tamtych czasów, kiedy udzie mówili po niemiecku a nie po polsku. Dziadek twierdził nawet, że przed wojną, zapewne zamiast wygrywać dudniące dźwięki, wygrywał „Horst Wiesel Lied”. Potem śmiał się z udanego dowcipu, a Mama patrzyła na niego dziwnym wzrokiem. Nie wiedziałem co to jest owo „Horst Wiesel Lied”. Musiało minąć ponad trzydzieści lat, gdy na jednej z internetowych faszyzujących „rosyjskich” stron znalazłem ów utwór. Patrząc zupełnie obiektywnie na ów utwór – od względem muzycznym – nic nadzwyczajnego. Byłem rozczarowany.
Pamiętam złote łańcuchy z ciężarkami zwisające z mechanizmu zegara. Pamiętam też wczesne niedzielne poranki, kiedy jak co tydzień, rano, do pokoju wchodził Dziadek, w podkoszulce, z szelkami wiszącymi u spodni, małym złotym kluczykiem tkwiącym w zamku, otwierał szklane drzwi zegara, delikatnie poprawiał wskazówki i pociągał za owe złote łańcuchy, które z chrobotem przesuwały się z góry na dół. Potem sprawdzał czy struna od gitary, która służyła za kurant, jest odpowiednio naciągnięta. Kiedy stałem obok niego i z zaciekawieniem patrzyłem na to, co robi, pokazywał mi miejsce w środku zegara, gdzie styczniowego dnia 1945 roku trafiła zabłąkana kula sowieckiego żołnierza. We wnętrzu zegarowego mechanizmu rzeczywiście widać było szczelinę. Zamierałem w pełnym ekscytacji milczeniu, kiedy dziadek, podnosił mnie do góry na swoje ramiona, chwytał moją maleńką, ginąca w jego szorstkiej, owłosionej dłoni rękę i kierując nią pozwalał moim palcom delikatnie badać ową historyczną pamiątkę. Zamierałem świadom tego, że obcuję z historią dla mnie niepojętą. Cofałem się dwadzieścia trzy lata wstecz do owej mroźnej zimy 1945 roku, kiedy miasto płonęło a tajemniczy żołnierz stojący na dachu sąsiedniej kamienicy, która widać było przez okno od podwórza – bo przecież tylko stamtąd mógł strzelać – podnosi do góry broń i strzela. Ale coś musiało się wydarzyć, że zamiast trafić w samo serce czającego się w mieszkaniu wroga, trafia w skrzynię zegara. Czy temu, który miał być trafiony nic się nie stało? Czy dosięgła go inna kula? I co właściwie robił w tym mieszkaniu? Czy rzeczywiście na małej, spokojnej uliczce Ramułta toczyła się zacięta strzelanina? Aby uciszyć moje pytania i rozwiać wątpliwości, Dziadek zabrał mnie do swojego pokoju, otworzył kredens. Z małego, stojącego na samej górze pudełka wyjął nieduży, spłaszczony na czubku podłużny przedmiot.
To była właśnie ta kula. Mogłem ją wziąć obejrzeć dokładnie. Z nabożną czcią przyjrzeć się spłaszczonemu kołnierzowi.
Od tej pory nie miałem już żadnych wątpliwości. Dziadek schował kulę do pudełka i odłożył na swoje miejsce. Zamykając, mrugnął porozumiewawczo okiem, dając do zrozumienia bym milczał jak grób. Miała to być nasza wspólna tajemnica.
Potrafiłem zachować tajemnicy. Przez wiele lat myślałem o owej kuli. Potem o niej zapomniałem.
Przypomniałem sobie dopiero we wrześniu 1998 roku, kilka dni po śmierci Dziadka. Ale było już za późno. Dom został wysprzątany. a nie potrzebne rzeczy wyrzucone do śmieci. Tak więc kula zginęła bezpowrotnie.
Jedyne co dało się ocalić z domu dziadka to kilka dokumentów, kilka zdjęć i listów.
Ale to odrębna historia która czeka na swoją kolej. Cierpliwości, zostanie opowiedziana.
Babcia, z którą Dziadek się rozwiódł jeszcze przed moim urodzeniem twierdziła, że jedyne co cennego znalazła kiedyś w tym zegarze, to zużyta przez Dziadka prezerwatywa, którą ten chciał ukryć przed Babcią.
Podobno kochanką Dziadka była jakaś tutejsza Niemka.
Pamiętam, że kiedy usłyszałem pierwszy raz tę historię nie wiedziałem co to jest Prezerwatywa.
Zapytałem, ale nikt nie chciał mi wyjaśnić.
 
 
Hochstriess 


Pomogła: 7 razy
Wiek: 54
Dołączyła: 09 Maj 2008
Posty: 1312
Skąd: Wrzeszcz, Świńskie Łąki
Wysłany: 2008-12-01, 08:58   

Czekam na więcej :flaga:
 
 
 
ArturŁukasiewic 

Dołączył: 12 Paź 2008
Posty: 58
Skąd: Gdańsk
Wysłany: 2008-12-08, 01:20   

Byłem trochę zajęty - dajcie mi proszę jeszcze parę dni...
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Partnerzy WFG

ibedeker.pl