Wolne Forum Gdańsk Strona Główna Wolne Forum Gdańsk
Forum miłośników Gdańska

FAQFAQ  SzukajSzukaj  UżytkownicyUżytkownicy  GrupyGrupy
RejestracjaRejestracja  ZalogujZaloguj

Poprzedni temat «» Następny temat
Ocal Gdańsk od zapomnienia!
Autor Wiadomość
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2009-02-04, 23:17   

Poczta Gazety się odetkała ;-)

Czołgi, jabłonki i maki, czyli moja ul. Chrzanowskiego

Jestem gdańszczanką, której beztroskie dzieciństwo i młodość upłynęły we Wrzeszczu, na dzisiejszym osiedlu Strzyża, rozciągającym się wzdłuż ulicy Chrzanowskiego, "mojej" Chrzanowskiego. To na niej stawiałam pierwsze kroki i zaliczyłam poważną kraksę rowerową; to po niej dumnie paradowałam z tornistrem i liczyłam przejeżdżające pod oknami czołgi; to na niej koledzy ciągali mnie za czarne warkocze i przeżywałam pierwszą miłość.

Gąsienice i jabłonki

Najwcześniejsze wspomnienie z "mojej" ulicy wiąże się z ważnym momentem życia - pójściem do pierwszej klasy szkoły podstawowej, które pokryło się z naszą przeprowadzką. Opuściliśmy ciasne mieszkanie w tzw. szarym bloku, leżącym "pod wałem" i zamieszkaliśmy w nowym, pachnącym świeżością i nowoczesnością budynku, jakże wyróżniającym się spośród wszystkich na osiedlu. Nasz dom miał płaski dach (sic!), a mieszkanie w nim kojarzyło się z bajką - nie mogło być inaczej!

Niestety w mojej bajce były i złe duchy - gąsienice. Nie, nie larwy motyli lecz gąsienice sprzętu budowlanego, który wiele tygodni towarzyszył mi w drodze między domem a pobliską szkołą. Oddany do użytku budynek stał przy szerokiej, ale piaszczystej drodze, która przed wojną nosiła imię Hubertusburger Allee. Spycharki pracujące przy urządzaniu małej architektury niejednokrotnie powodowały moją panikę i ucieczkę pod rząd balkonów. Jak mi się wówczas wydawało, spędzałam tam całą wieczność.

Ale "gąsienice" odjechały wreszcie. Dwa nowo oddane budynki politechniczne połączyło pięknie urządzone podwórko, ozdobione ławeczkami, trawnikami i dwiema piaskownicami, nad którymi pieczę roztaczały jabłonki. Robiłyśmy z koleżankami "sekrety" w piasku, szukałyśmy jajek znoszonych przez kury z sąsiadującego z ogrodzeniem kurnika, z braku czasu siusiałyśmy na terenie śmietników i kłóciłyśmy się zaciekle, a nade wszystko pastwiłyśmy się nad profesorową P. Profesorowa, kobieta dystyngowana i niezwykle elegancka, w przeciwieństwie do swojego męża-profesora, nie miała zrozumienia dla naszych dziewczęco-naiwnych wybryków. Oj dostało się jej od nas, dostało! Dzisiaj, jakże ciepło Ją wspominam

Kiedy wyrosłyśmy z zabawy w piasku, przesiadywałyśmy na drzewkach, z pogardą spoglądając na dwa lata młodsze od nas dziewczyny. Zaczęłyśmy rzucać okiem na starszych chłopaków z podwórka. Niestety, tym razem oni mieli nas w pogardzie

Czołgi na mojej ulicy

Czas mijał, dzieciaki z mojego podwórka kończyły kolejne klasy podstawówki, a nasza ulica wciąż przypominała polną drogę. Pamiętam rozmowy sąsiadów, nieustanne petycje do władz i niezmienny ryk czołgów, które przejeżdżały pod naszymi oknami. Wszechobecny kurz i nocne liczenie czołgów powoli stawało się oczywistością.

Któregoś grudniowego przedpołudnia słowo "czołg" zabrzmiało jednak obco, złowrogo, zgrzytliwie. Ciągnące się w nieskończoność wojskowe kolumny, zwolnienie z lekcji i nasi rodzice pod murami szkoły - coś strasznego wisiało w powietrzu.

Nieplanowane grudniowe wakacje nie były wypełnione radością. Niewiele rozumiałam z tego, co dookoła mnie się działo, ale rozmowy rodziców o zapasach żywności, o sąsiadach-stoczniowcach, którzy mieszkali po drugiej stronie ulicy i zakaz wychodzenia na podwórko utwierdzały mnie w przekonaniu, że działo się coś strasznego. Nocne liczenie czołgów przybrało inny wymiar

Asfalt i dorosłość

Któregoś dnia nasza ulica została pokryta czarnym paskudztwem. Dorośli odetchnęli z ulgą, a my wkroczyliśmy w prawie-dorosłość. Zamieniliśmy tarcze na rękawach na licealne, chłopcy z naszego podwórka zaczęli się golić, a my, dziewczyny drażniłyśmy "Perłę" (dyrektorkę IX LO) oczyma podmalowanymi kiepskimi tuszami. Vis-a-vis okien mojego mieszkania, powstała palarnia papierosów, a życie towarzyskie w niej kwitło.

Nawet nie zauważyłam, kiedy jabłonki na podwórku postarzały się, piaskownicą zawładnęły chwasty, a pole maków vis-a-vis koszar stało się miejscem romantycznych spotkań.

Kolejno zaczęliśmy opuszczać rodzinne gniazda. Większość z nas, z dyplomami wyższych uczelni, ruszyła na podbój świata

Dzisiaj po "mojej" ulicy pędzą samochody, w miejscu jabłonek stoją szkaradne garaże, a między śmietnikami nie słychać już śmiechu dziewczyn, ani podglądających ich chłopaków. Świeżo odnowione budynki udają jedynie te sprzed lat i wszystko dookoła jest inne, ale mimo, że z wrzeszczanki przechrzciłam się na kiełpiniankę, to jest nadal "moja" ulica.


Ewa Kowalska

z6235967X.jpg
ul. Chrzanowskiego lata 60
Plik ściągnięto 33888 raz(y) 48,53 KB

z6235942X.jpg
ul. Chrzanowskiego
Plik ściągnięto 33888 raz(y) 113,93 KB

_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
 
 
 
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2009-02-21, 10:56   

Jak zapamiętałem Danzig

Tekst Tadeusza Fliska o wydarzeniach Grudnia 70.

W owym czasie pracowałem w Oddziale Danzigim Wydzielonego Biura Rozwojowego. Macierzysty zakład zlokalizowany był w Warszawie - Zakłady Wytwórcze Urządzeń Telefonicznych T-2. Ponieważ byłem kierownikiem tego Biura, byłem częstym gościem w Warszawie.

Jeden z wyjazdów wypadł mi 14-15 grudnia 1970 r. Do Warszawy wyjechałem 14 grudnia rannym pociągiem ekspresowym, który z Danziga wyjeżdżał około godz. 6, a w Warszawie był około 10. Przez dwa dni pobytu w stolicy załatwiałem sprawy służbowe. Nie było żadnych rewelacji. Również wieczorem w hotelu niczego nadzwyczajnego nie zauważyłem.

Do Danziga wyjechałem 15 grudnia popołudniowym pociągiem ekspresowym, który z Warszawy wyruszał ok. 16, a do Danziga przyjeżdżał po godz. 20.

W pociągu też nic nadzwyczajnego się nie działo. Tylko przechodząc przez korytarz, usłyszałem fragment rozmowy dwóch panów, w której padło m.in. słowo "strajk". Ponieważ nie usłyszałem kontekstu, nie przywiązywałem do tego większego znaczenia.

Gdy pociąg w Danzigu zatrzymał się na peronie, wyskoczyłem z wagonu jako pierwszy; chciałem szybko dojść do postoju taksówek (w owym czasie to klient czekał na taksówkę, a nie odwrotnie).

Gdy doszedłem do hali dworcowej, "stanąłem jak wryty". Hala była pusta; wyglądała jak w czasie kapitalnego remontu. Na podłodze "walały się" różne przedmioty, pełno wody (skutek gaszenia pożaru). Ściany były opalone. Czuło się swąd spalenizny. Ogień był już ugaszony. Dwaj zmęczeni i zdesperowani strażacy kręcili się po hali, wypatrując, czy nie ma jakichś nieugaszonych ognisk. Nie reagowali na naszą obecność - zaskoczonych ludzi, którzy wysiedli z pociągu i kierowali się do jakichś środków lokomocji. My nie wiedzieliśmy, co się stało (teraz dopiero skojarzyłem rozmowę panów w pociągu z tym, co zobaczyłem).

Po wyjściu z hali dworcowej zobaczyłem pobojowisko. Na ulicy (Wały Jagiellońskie) leżał przewrócony tramwaj; płonął jeszcze budynek Komitetu Wojewódzkiego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (KW PZPR). Pustkowie.

Oczywiście, na postoju taksówek nie było żadnego samochodu. W okolicy "żywej duszy" poza kilkoma osobami, które - tak jak ja - wysiadły z pociągu. Wkrótce i ich już nie było. Widocznie mieszkali niedaleko (ja w Brzeźnie). Dopiero chwilę później jakaś pani (pracownica PKP?) opowiedziała mi w skrócie, co się wydarzyło i że obowiązuje "godzina milicyjna". Dlatego tak pusto na ulicach. Ta pani powiedziała mi również, żebym zobaczył, czy jakiś tramwaj nie będzie jechał ul. 3 Maja (na ul. Wały Jagiellońskie tory tramwajowe były zablokowane przez przewrócony tramwaj). Poszedłem więc na przystanek: róg 3 Maja i ul. Świerczewskiego (obecnie Nowe Ogrody). Niestety, żaden tramwaj nie jechał. Wróciłem na dworzec PKP. Potem znów poszedłem na ul. 3 Maja i zawróciłem na dworzec. W pewnym momencie zobaczyłem (na peronie "elektryczek") dwoje kolejarzy. Podszedłem i zapytałem, czy są jakieś możliwości wydostania się stąd pociągiem elektrycznym. Odpowiedzieli, że (prawdopodobnie?) mniej więcej za godzinę "elektryczka" odjedzie do Nowego Portu.

I rzeczywiście, po pewnym czasie pociąg jedno- lub dwuwagonowy (dokładnie już nie pamiętam) wyruszył do Nowego Portu. W całym składzie było dwóch pasażerów (w tym ja), konduktorka i maszynista.

Wysiadłem na przystanku "Brzeźno" w Nowym Porcie i wyruszyłem pieszo do domu. Po drodze nie spotkałem "żywej duszy" (godzina milicyjna). W czasie marszu przejechały, od Nowego Portu w stronę Brzeźna, dwa samochody milicyjne (w pewnym odstępie czasowym). Gdy samochód dojeżdżał do mnie, znacznie zwalniał, a siedzący w nim milicjanci uważnie mi się przyglądali; ale nie "zaczepiali" mnie, ani tym bardziej nie legitymowali. Ponieważ wracałem z dwudniowej podróży, miałem ze sobą tylko niewielką walizeczkę (neseser).

Gdy byłem już w domu, wysłuchiwaliśmy "w rodzinnej atmosferze" nadawanych przez Radio Danzig komunikatów o "sytuacji" w Trójmieście. M.in. I sekretarz KW PZPR (ówczesny wicepremier rządu) nawoływał ludzi, aby następnego dnia stawili się w pracy.

Ludzie posłuchali. Jak to się skończyło - wiemy.

Tadeusz Flisek
Danzig, styczeń 2009

z6303009X.jpg
Budynek KW PZPR mieszczący się przy ul. Wały Jagiellońskie w Gdańsku stoczniowcy podpalili 14 grudnia 1970 r.
Plik ściągnięto 33787 raz(y) 89,38 KB

_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
 
 
 
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2009-03-02, 20:46   

Moje zielone lata na Przeróbce

Jak zapamiętałam Danzig - gdańszczanie piszą historię swojego miasta, na którą złożą się ich osobiste wspomnienia. Dziś tekst Wandy Król-Kühnel

- Ciociu, to wsia czy miasto? - zapytał mój kuzyn przywieziony przez mamę na kilka dni z Włocławka do Danziga. Mały był zdezorientowany, ponieważ obudziło go pianie kogutów, a przecież ciocia Ala zabrała go do miasta. A tu odgłosy jak u babci na wsi.

...

Przeróbka leży nad Martwą Wisłą, między Stogami a Wisłoujściem. Jeszcze w latach 60. była zarazem dzielnicą przemysłową i przedmieściem. Piętrowe domy stały wzdłuż ulicy Teofila Lenartowicza, a także Siennickiej, Bajki oraz sporadycznie na Siennej i Pasteriusza. Pozostałe budownictwo stanowiły domki parterowe, niektóre, te nad rzeką, z charakterystycznymi spadzistymi dachami.

Długa i wąska ulica Sienna dochodziła do Stogów. To właśnie w zaułku Siennej, nazwanym obecnie ulicą Jana Brzechwy, upłynęły moje zielone lata.

Ojciec przyjechał do Danziga tuż po wojnie - 20 sierpnia 1945 roku. Miał 23 lata i właśnie wrócił z obozu w Niemczech do rodzinnej wioski pod Kutnem. Odwiedził go kolega, który przyjechał z Danziga i szpanował czapką z białym denkiem, jaką nosiła straż portowa. Wszyscy mu jej zazdrościli. Ojciec zamiast, jak planował, jechać do Warszawy, do mającej powstać fabryki samolotów, przyjechał - jak żartuje "za czapką" - na Przeróbkę, bo w odbudowywanych Zakładach Naprawczych Taboru Kolejowego otrzymał pracę, a także przydział pokoju na jeszcze Heubude 16D.

Niewielkie mieszkanie, 2 pokoje z kuchnią, zajmowały dwie leciwe Niemki - samotne siostry.

Pytałam nieraz: - Dlaczego przyjąłeś tak brzydkie lokum, przecież we Wrzeszczu było tyle ładniejszych?

- Wtedy dla mnie najważniejsze było położenie domu blisko miejsca pracy - odpowiadał.

Gdy któregoś dnia latem 1946 roku wrócił na kwaterę, kobiet już nie było. Prawdopodobnie zostały wywiezione do Niemiec.

Ojciec w czasie kolejnych pobytów w rodzinnych stronach namówił jeszcze kilku krewnych i kolegów na przyjazd do Danziga i pracę w ZNTK.

16 lutego 1947 roku ożenił się i przywiózł moją mamę na Sienną.

Urodziłam się w 1948 roku, a potem - co trzy lata - na świat przyszły moje dwie siostry.

...

Pamiętam, jak stopniowo zmieniała się moja dzielnica. Nazywano ją różnie, najpierw Troyl, Zawiśle, Trojan, wreszcie - Przeróbka. Te nazwy widniały na tablicach tramwajów dojeżdżających do tej części Danziga. Pewien dowcipny konduktor zapowiadał przystanki mową wiązaną. Na naszym przy ulicy Siennickiej wykrzykiwał: "Przeróbka z wariata na głupka!"

Nie wiedział, że nazwa dzielnicy jest uzasadniona historycznie, pochodzi od flisaków, którzy tu na brzegach Wisły zatrzymywali swoje tratwy i statki, aby przerabiać, to znaczy suszyć i czyścić, zboże przeznaczone do sprzedaży w Danzigu.


Moje najwcześniejsze wspomnienia to gruzy. Ocalała tylko połowa sąsiedniego domu. Rumowisko wywieziono, a pozostałą część odbudowano. Gdy smołowali kryty papą dach, spadła mi na głowę bryła gorącej smoły. Mama z trudem wydobywała czarną maź z moich włosów.

Długo górował nad okolicą komin jakiejś zbombardowanej fabryki w pobliżu mostu kolejowego. Jej ruiny porosły krzaki i chwasty, które zjadało stadko kóz.

Domy na Siennej ocalały, ale nosiły ślady wojny - w ścianach było pełno dziur po pociskach. Wkrótce wróble uwiły sobie w nich gniazda.

Gdy padał deszcz, przez dziurawy dach woda dostawała się do wnętrza. Podstawialiśmy wtedy naczynia, a krople bębniły na różne tony. Na szczęście wkrótce dach wyremontowano.

Inną bolączką był częsty brak prądu, wtedy przed siedzeniem w ciemnościach ratowała nas dyżurna świeczka.

Domy przy ulicy Siennej to jednopiętrowe budynki z czerwonej cegły, zbudowane prawdopodobnie w końcu XIX wieku. Na poziomie mieszkały 4 rodziny. W naszym parter zajmowali przedwojenni gdańszczanie, mówiący charakterystycznie brzmiącą polszczyzną (gardłowe "r" oraz kalka niemieckiej składni). Piętro zamieszkiwali przybysze z różnych stron Polski. W końcu korytarzy znajdowały się dwie ubikacje, a także kran z wodą i zlew.

W mieszkaniach nie było łazienek ani wody. Ogrzewał je jeden piec kaflowy na dwa pokoje. Gotowało się na kuchni węglowej.

Z naszej ubikacji korzystało 10 osób. Ale jak tam było czysto! Matki bardzo dbały o porządek. Co sobotę (na zmianę) szorowały proszkiem i ryżową szczotką podłogi korytarza, drewniane schody, ubikacje. Potem wszyscy ostrożnie stąpali po rozłożonych gazetach, aby nie nabrudzić i starannie wycierali nogi. Nic dziwnego, że gdy padało, dzieciarnia bawiła się na tych schodach w szkołę.

Z tymi schodami i korytarzem wiąże się moje przykre wspomnienie. Pewnego dnia włożyłam głowę między tralki, aby porozmawiać z koleżanką siedzącą poniżej na schodach. Ku swemu przerażeniu nie mogłam jej z powrotem wyciągnąć. Tkwiłam tak aż do powrotu z pracy ojca, który, aby mnie uwolnić z tych dybów, musiał użyć piły.

Mimo że na naszym piętrze mieszkało jedenaścioro dzieci w podobnym wieku, panował porządek. Nie wolno było niczego niszczyć, z szacunkiem należało odnosić się do wszystkich sąsiadów. Biada, gdyby ktoś się na nas poskarżył. Lanie gotowe!

Później administracja domów zatrudniła sprzątaczkę, ale była leniwa i często pijana. Wykrzykiwała, że należy do partii i zrobi z wszystkimi porządek. Nasze matki potulnie dalej sprzątały , a ja nigdy do partii się nie zapisałam.

...

Dzieci było mnóstwo, byliśmy pierwszym pokoleniem urodzonym w Danzigu, nazwano nas powojennym wyżem demograficznym. Latem całe dnie przebywaliśmy na dworze. Budynki na Przeróbce były koszmarne, ale wokół nich pełno wspaniałych miejsc do zabaw. Za domami stały komórki i stosy starych podkładów kolejowych. W tych komórkach trzymano węgiel i drewno na opał, narzędzia, wannę na sobotnią kąpiel, a także hodowano kury, kaczki, króliki, gołębie, a nawet świniaki. Nic dziwnego, że pianie kogutów rozlegało się często.

Domy były otoczone ogródkami i ogrodami. Każda rodzina oprócz działki pracowniczej miała swój kawałek ziemi blisko domu, na którym rosły warzywa, kwiaty, drzewa i krzewy owocowe. Wiosną, gdy zakwitły drzewa, a zielone krzaki i pnącza miłosiernie zasłoniły krzywe płoty i rozpadające się budy, Przeróbka piękniała. Do naszego ogródka ojciec przywiózł wózek piasku z plaży i zrobił nam wspaniałą piaskownicę. Mama zamykała furtkę na kłódkę i mogła spokojnie coś robić, a my bezpiecznie się tam bawiłyśmy.

Wieczorem zbieraliśmy się w grupy i dopiero zaczynały się zabawy: w chowanego, w podchody. Matki długo zwoływały nas na kolację. Ileż było rozdartych spodni i kurtek, pogubionych czapek i rękawiczek, gdy przełaziliśmy przez druty i sztachety.

Zimą jeździliśmy na sankach i łyżwach. Musiały być niezłe mrozy, bo Martwa Wisła zamarzała i tam była jazda! Gdy rozlegało się głuche "trach", uciekaliśmy na brzeg.

Moje siostry wspominają ulubioną zabawę: grzebanie patykiem w ziemi, gdzie znajdowały "skarby" w postaci kolorowych szkiełek i paciorków.

Filmy oglądaliśmy w kinie Zorza. Gdy wyświetlano jakiś atrakcyjny tytuł, trzeba było stać w długiej kolejce po bilety.

...

Na Przeróbce "matką karmicielką" były Zakłady Naprawcze Taboru Kolejowego. Nasi ojcowie, wujowie, sąsiedzi tam pracowali - około 3 tys. zatrudnionych. Syrena nadawała rytm życiu naszej dzielnicy. O 6 rano jej wycie wzywało robotników do "warsztatów". Kobiety rzadko w latach 50. pracowały zawodowo. Ich zadaniem było zajmowanie się domem i dziećmi - roboty miały mnóstwo.

Gdy zbliżała się godzina 14, dzieci pędziły do centrum dzielnicy (róg Siennickiej i Lenartowicza), obsiadały jak ptaki płoty obok kiosku stojącego naprzeciwko bramy wejściowej do ZNTK i śledziły wskazówki ogromnego zegara. Gdy syrena wreszcie zawyła, z bramy wypływał potok mężczyzn ubranych w kolejarskie mundury. Przyjezdni wsiadali do czekających na pętli tramwajów. My rzucaliśmy się w stronę ojców i prowadziliśmy ich do domu, gdzie czekała mama z obiadem.

W latach 50. najbliższa podstawówka dla dzieci z Przeróbki znajdowała się za Martwą Wisłą. Musieliśmy codziennie maszerować opłotkami do

ul. T. Lenartowicza, potem Siennicką i przez most na drugi brzeg rzeki.

Wreszcie i na Przeróbce zbudowano nową Szkołę Podstawową - nr 61, którą ukończyłam w 1962 roku. Stoi tuż za wiaduktem kolejowym.

Po torach jeździły długie pociągi towarowe. Gdy skład przetaczał się z łoskotem, lekcję przerywano i liczyliśmy wagony.

Patrzę na pożegnalne zdjęcie mojej klasy i widzę 42 twarze! Podziwiam byłych nauczycieli. Jak sobie radzili z taką gromadą!

...

Mijały lata. Nasze matki podchowały dzieci i poszły do pracy. Nasz zaułek niewiele się zmienił, ale wzdłuż Siennej od strony rzeki powstały różne stocznie i kluby żeglarskie.

W latach 1962-1966 byłam uczennicą VI LO. Znowu ścieżką wzdłuż płotów i ogrodów chodziłam do ulicy T. Lenartowicza. Zapamiętałam ją wiosenną, gdy zakwitły rosnące tam szlachetne głogi. Przypominały ogromne czerwone bukiety. Pachniały bzy i jaśminy. Ozdobą tej ulicy były także wspaniałe kasztanowce. W majowej zieleni liści pojawiały się miniaturowe kandelabry białych kwiatów z żółtymi ognikami.

Dalej moja codzienna trasa do ogólniaka wiodła przez Most Siennicki, który bardzo mi się podobał, chociaż ciągle trwały tam prace remontowe. Młoty pneumatyczne rozbijały położony wcześniej asfalt, a samochody i tramwaje jeździły "na mijankę". Podziwiałam piękne herby na słupach oświetleniowych. Wydaje mi się, że były jakieś lwy i resztki mechanizmów podnoszących most.

Niestety, po każdym remoncie stawał się coraz brzydszy.

Teraz pilniej przyglądałam się mojej dzielnicy. Na ścianach domów zauważyłam różne napisy w języku polskim, niemieckim i rosyjskim, które wiele mi powiedziały o jej historii. (3 x tak, Nachste Apotheke , min niet, dom prowieren). Napisy coraz to blakły, niektóre zniknęły po generalnym remoncie budynku.

W 1970 roku przeprowadziłam się na ulicę Elbląską. Na Przeróbce bywam rzadko. Wkrótce potem w miejscu ogrodów stanęły wielopiętrowe budynki i garaże. Niestety, zbudowano je bez ładu i składu. Pozbawiona zieleni jest szara i smutna.

Żałuję, że nikt mi wcześniej nie uświadomił, jak ciekawa jest przeszłość tej dzielnicy. Przecież moja Sienna to fragment dawnego bursztynowego szlaku. O Przeróbce można nieskończenie


Wanda Król-Kühnel
_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
 
 
 
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2009-03-03, 21:00   

Akcja "Ocal Danzig od zapomnienia!" została przedłużona do końca maja.
Do tego terminu można wysyłać wspomnienia na adres: 80-836 Danzig, ul. Tkacka 7/8 oraz email maciej.drzewicki@danzig.agora.pl

Również do końca maja, co sobotę będą one publikowane na łamach Gazety Wyborczej.
_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
 
 
 
Sikorzanka 

Dołączyła: 02 Lut 2009
Posty: 55
Skąd: Gdańsk Kiełpino Górne
Wysłany: 2009-03-04, 23:42   

Wszystkie będą drukowane? Znaczy wszystkie cztery?;) Coś wiesz?
_________________
Sikorzanka
 
 
 
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2009-03-05, 20:04   

Do końca maja jest więcej niż 4 soboty ;)
_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
 
 
 
Sikorzanka 

Dołączyła: 02 Lut 2009
Posty: 55
Skąd: Gdańsk Kiełpino Górne
Wysłany: 2009-03-05, 20:16   

Miałam na myśli teksty opublikowane na gazeta.pl - znaczy pięć nie cztery, a nie soboty:)
_________________
Sikorzanka
 
 
 
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2009-03-09, 11:23   

Widok z okna

Widok z okna: po lewej stocznia, druga brama, na wprost plac, pętla tramwajowa w budowie, na placu transportery wojskowe, czołgi, wojsko. Grudzień 1970 r. Mam 13 lat, robotnicy wychodzą przed bramę. Naprzeciw, bliżej żółtego wieżowca, szereg z bronią, padają strzały, przewracają się ludzie. Mam ten widok przed oczami do dzisiaj...

Wracam ze studenckiego wyjazdu w Bieszczady, pociąg przed Danzigiem stoi wiele godzin. Nie wiadomo dlaczego. Wreszcie - powrót do domu. Czwarta rano. Idę pieszo, bo jest niedaleko. Tory tramwajowe jakieś dziwnie zardzewiałe. Przed drugą bramą tłum ludzi, transparenty - sierpień 1980 roku...

Jesień, Wajda kręci film, rozbierają pętlę tramwajową, rusza budowa pomnika, dźwigi podnoszące krzyże, robotnicy stojący na nich, zdjęcia robione z okna - czarno-białe, potem robione wieczorem, poruszone, niewyraźne. Odsłonięcie pomnika, orkiestry wojskowe, sztandary, przemówienia...

Znowu ciemno, zima, śnieg, czołgi na placu, właściwie nie na placu, a wzdłuż ul. Jana z Kolna. Uzbrojone grupy idą przez plac w stronę drugiej bramy. Rozpędzony czołg rozbija bramę, zomowcy wbiegają do stoczni. Widok z okna, zdjęcia robione ukradkiem, niewyraźne, słabo naświetlone. Grudzień 1981 roku...

1 maja, 3 maja, grudzień, rok 82, 83, gazy łzawiące, demonstracje pod pomnikiem, walki z zomowcami, blokowanie placu. Filmy kręcone amatorską kamerą 8 mm przez okno, z ukrycia. Wpadają do mieszkania esbecy - zauważyli. Areszt, straszenie, kolegium, konfiskata sprzętu, nieobecność na zajęciach na politechnice, zagrożenie relegowaniem ze studiów...

Wizyta Papieża, modlitwa pod pomnikiem, esbecy w domu - pilnują, ale robienia zdjęć już nie zabraniają. Plac otoczony tajniakami.

Wizyty prezydentów, premierów - Wolnej Polski, Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii... Widok z okna...

Młode Miasto, nowy plan zagospodarowania przestrzennego, rok 2006, plany budowy - Centrum "Solidarności", centrum handlowe, budynki biurowe, mieszkalne, nowe ulice, zamiast Nowomiejskiej - Młodomiejska...

A widok z okna zniknie, kamienice postanowiono wyburzyć, trochę szkoda...

Krzysztof Krzaczkowski
_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
 
 
 
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2009-03-23, 13:54   

Kino Bajka

Było lato 1946 r., kiedy pojawiłem się w Danzigu po bardzo długiej i bardzo skomplikowanej wojennej tułaczce. Po lekturze książek Conrada i Londona przygnało mnie na egzamin do Państwowego Liceum Budowy Okrętów, czyli Conradinum. W swojej ówczesnej naiwności sądziłem, że jest to szkoła, po której mogę zostać marynarzem - ale skąd miałem wiedzieć, jeżeli dotychczas morza nigdy nie widziałem, a nawet nie umiałem go sobie wyobrazić. Nic zresztą dziwnego, bo we Lwowie przyzwoitej rzeki nie było, a do morza... chyba było bliżej do Czarnego niż do Bałtyku, a do Adriatyku też niewiele dalej.

Morze ujrzałem po raz pierwszy następnego dnia po egzaminie, z okna pociągu między Danzigiem a Sopotem. Nie było jeszcze wtedy kolejki elektrycznej i zdezelowany parowóz wyciągnięty z lamusa ocalałej parowozowni, ciężko sapiąc, ciągnął powoli długi sznur równie nowoczesnych wagonów. Był zatem czas przyjrzeć się morzu. Wyrastało ono zza kępy drzew błyszcząc matowo w jaskrawym słońcu i pięło się - jak się wydawało - niewiarygodnie wysoko w górę. Ciemny kadłub dymiącego w oddali statku zdawał się być zawieszony - wbrew prawom ciążenia - w drgającym od upału powietrzu. Linia niewidocznego horyzontu gubiła się w srebrnym blasku.
Takie było moje pierwsze spotkanie z morzem...

Ale nie o tym chciałem pisać, nie o morzu, z którym związałem niemal całe swe życie, a o niewielkim fragmencie Wrzeszcza, który miał na imię Bajka.

Bajka było to niewielkie kino na Jaśkowej Dolinie. Gdy już zakorzeniłem się na dobre w Conradinum, owo kino było cosobotnim lub coniedzielnym azylem, ucieczką od internatowego rygoru, a filmy - jedynymi oknami na świat.

Z czasem utarł się w moim podówczas siedemnastoletnim życiu stały rytuał. Wyglądało to mniej więcej tak:

Gdzieś tak po obiedzie prawie biegiem spieszyłem do kinowej kasy, by wystać w kolejce - czasem wcale sporej - dwa bilety na sobotni seans. Ze zdobytymi biletami wsiadałem do tramwaju, chyba nr 2, aby dojechać do Oliwy, gdzie na ul. Kwietnej mieszkała ówczesna sympatia, bardzo ładna panna o dość rzadkim wówczas imieniu Sylwia, czyli w uproszczeniu Lalka. Z ową Lalką spieszyliśmy tramwajem do Bajki, a po seansie, jeżeli była odpowiednia pogoda, wędrowaliśmy spacerkiem na Kwietną.

I tak było w każdą sobotę albo niedzielę, bez względu jaki film grano w owej Bajce.

W niewielkim kinie było zacisznie, obok siedziała Lalka, a na ekranie objawiał się szeroki świat, coraz bardziej obcy ze względu na żelazną kurtynę i tym bardziej interesujący, jak każdy zakazany owoc.

We Wrzeszczu tamtych lat były też inne miejsca, mniej lub bardziej "magiczne". Była na przykład, o ile dobrze pamiętam, restauracja na rogu Grunwaldzkiej i Miszewskiego pod tytułem, bodajże Bachus, była nieco dalej kawiarnia Pod Kominkiem, dokąd można było po kinie zajść na przykład na lody i był chyba Fotoplastikon, relikt przedwojennych czasów. A także - nieco później - Lotos na ul. Wajdeloty, wysadzanej po obu stronach drzewami, które ustąpiły miejsca samochodom. We wrzeszczańskich i oliwskich górkach były śnieżne, spacerowe trasy narciarskie. A teraz nawet i śnieg gdzieś zniknął. Eeeech...

*

Mijały lata. Lalka zaczęła chodzić do kina z kimś innym, ja z czasem z moją żoną w przerwach między rejsami, potem żona z dziećmi na rozmaite poranki, a kino Bajka dostarczało rozrywki kolejnym pokoleniom.

Ale przyszły nowe czasy. Nowocześniejsze. Padła żelazna kurtyna, padł berliński mur, ale - niejako przy okazji - padła też Bajka, pochłonięta przez multikina czy kinopleksy.

Lalka też już od kilku lat nie żyje, ale w mojej pamięci pozostało małe, przytulne kino a... w moim notesie z tamtych bardzo dawnych czasów naiwne zestawienia i notatki, dotyczące tamtych filmów, a mianowicie:

rok szkolny 1947/1948

1. Wesoły pasjonat - szwedzki

2. Noc grudniowa - francuski

3. Wesoły sublokator - USA

4. Siódma zasłona - angielski, James Mason

5. Statek pułapka - ZSRR

6. Siedmiu śmiałych - ZSRR

7. Marsylianka - francuski, Jouvet

8. Ojczyzna - francuski

9. Spotkanie - angielski

10. Trzech panów Ludwików - francuski

11. Wiosna - ZSRR

12. Awantura w zaświatach - USA, dobry

13. Znak Zorro - USA

14. Pepita Jmenez - meksykański

15. Baryłeczka - francuski, dobry

16. Skarb Tarzana - USA, Weismiller

17. Konwój - USA, morski!

18. Wieczna Ewa - USA, D. Durbin, dobry

19. Pani Miniver - angielski, bardzo dobry

20. Dziewczę z Dalekiej Północy - USA, Sonia Henie

21. Gasnący płomień - USA, Ingrid Bergman, Charles Boyer, bardzo dobry

22. Casablanka - USA, Ingrid Bergman, bardzo dobry

i tak dalej, i tak dalej...

I to by było na tyle!

Uwaga! Pisownia nazwisk według oryginału z 1947 r.

Andrzej Perepeczko
_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
 
 
 
fritzek 
Oberkalarepa


Pomogła: 10 razy
Wiek: 47
Dołączyła: 07 Maj 2008
Posty: 3529
Skąd: Neufahrwasser b. Danzig
Wysłany: 2009-03-23, 14:47   

Bardzo fajne opowiadanie. Podoba mi się najbardziej z dotychczas opublikowanych.
_________________
Rzaba żądzi!
Neufahrwasser...Neufahrwasser
 
 
 
Henio 
Aspirant BeHaPe


Pomógł: 1 raz
Dołączył: 24 Paź 2008
Posty: 167
Skąd: Nowy Port
Ostrzeżeń:
 4/3/4
Wysłany: 2009-03-23, 15:28   

No bo wiadomo - kto to pisał :-)
Szkoda tylko , że Mechanik a nie Nawigator ;-) No bo z pozycji mostka kapitańskiego, to by więcej ciekawych podręczników powstało.
 
 
fritzek 
Oberkalarepa


Pomogła: 10 razy
Wiek: 47
Dołączyła: 07 Maj 2008
Posty: 3529
Skąd: Neufahrwasser b. Danzig
Wysłany: 2009-03-23, 15:57   

Henio napisał/a:
No bo wiadomo - kto to pisał :-)

Aj! Dopiero teraz zwróciłam uwagę na nazwisko autora :oops:
_________________
Rzaba żądzi!
Neufahrwasser...Neufahrwasser
 
 
 
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2009-04-12, 17:11   

Historia pewnego budynku

Po wyzwoleniu Danziga przez oddziały radzieckie i polskie (28 - 30.03.1945) budynki przy ul. Grunwaldzkiej we Wrzeszczu zostały w 80 proc. spalone przez żołnierzy radzieckich. M.in. spłonęły budynki z parzystymi numerami pomiędzy ul. Jesionową i gen. De Gaulle'a. Wzdłuż Grunwaldzkiej zostały spalone budynki nr 126, 128 a, 132 i 134, pozostał budynek nr 130, gdzie w czasie wojny i po wojnie mieścił się Urząd Stanu Cywilnego. Wzdłuż wewnętrznej uliczki zniszczono budynek 128 b. Gdy żołnierze radzieccy podeszli do budynku 128 c-d, mieszkająca w suterynie Polka, pani Laskowska, poprosiła żołnierzy, żeby nie palili tego domu. Rosjanie odstąpili.

Budynek po wojnie należał do PKP i w roku 1946 Dyrekcja Kolejowa nakazała wysiedlić z niego osoby, które nie pracują na kolei. Pani Laskowska, która przed wojną sprzątała w naszym mieszkaniu, zwróciła się do mojego ojca o pomoc. W jej imieniu ojciec napisał odwołanie, w którym dokładnie opisał okoliczności uratowania budynku przed spaleniem w roku 1945. Dyrekcja Kolejowa wysłała podanie do Ministerstwa Komunikacji i po dwóch tygodniach przyszła krótka, bez uzasadnienia odpowiedź "Zostawić panią Laskowską w budynku nr 128 c.". Już do końca życia mieszkała w swojej suterynie.

Wzmianka o uratowaniu tego budynku przez panią Laskowską umieszczona jest również w książce Gabrieli Danielewicz, "W kręgu Polonii Danzigiej" (s. 224, Marpress Danzig, 1996). Ja tę historię znam z opowiadań mojego ojca. W tym budynku nasza rodzina mieszka od roku 1937 do chwili obecnej, z przerwą na okres wojenny.

Wiesław Kledzik

z6491238X.jpg
Grunawaldzka 128 c-d. Zdjęcie z 1937 r.
Plik ściągnięto 33099 raz(y) 158,24 KB

_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
 
 
 
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2009-04-24, 20:55   

Niezapomniane podwórko

"Kraj lat dziecinnych..." - ten kojarzy mi się głównie z ulicami: Na Stoku i Biskupią. Wtedy wydawało mi się, że to centrum wszechświata.

Przedwojenna kamienica, tak naprawdę mała i brzydka, pozostała w mej pamięci jako jasny dom mego dzieciństwa. Po drugiej stronie ulicy znajdował się stary, zaniedbany park. W jego dalszej części, niemal nad samą Radunią były fragmenty poniemieckiego cmentarza. Wszystko tonęło wśród lip, kasztanów i klonów. Tam my - dzieci z okolicy, mieliśmy ulubione miejsce zabaw. Latem brodziliśmy wśród zarośli, jesienią zbieraliśmy kasztany, a zimą zjeżdżaliśmy na sankach.

Centralną część mojego świata stanowiła ulica Biskupia ze wszystkimi jej atutami. Był tam sklep spożywczy, który przy innych sklepikach wydawał się prawie delikatesami. Największe zainteresowanie budził jednak mały butik ze spinkami, koralikami, pierścionkami. Dzieci z okolicy potrafiły godzinami stać pod oknem wystawowym i przyglądać się tym cudeńkom. Właścicielami sklepu byli państwo Płatkowie, dlatego przyjął się zwyczaj robienia zakupów "u Płatka". Warzywa i owoce kupowaliśmy u pana Kowalke, w małym, drewnianym kiosku pomalowanym na charakterystyczny zielony kolor. W mojej pamięci pozostał także sklep "U Niemca". Znajdował się ona na rogu ulicy Biskupiej i Na Stoku. Było to mało przyjemne miejsce, gdyż znajdowało się w ciemnej, wilgotnej piwnicy.

Opowiadając o ul. Biskupiej należy wspomnieć o warsztacie szewskim. Na kamiennych schodkach siedziały zazwyczaj dwa ogromne, rude, wypielęgnowane koty, które w dzieciach, nie wiedzieć dlaczego, budziły wielki respekt.

Wędrując Biskupią do góry można było dojść do dwóch stadionów. Było to wyjątkowe miejsce. Latem przychodziły tam całe rodziny. Rozkładano koce, wyjmowano kosze z jedzeniem i odpoczywano. Dzieci grały w piłkę i jeździły na rowerach.

Czasem na stadionach rozbijały się tabory cygańskie. Wtedy, z wielkimi emocjami, przyglądaliśmy się życiu tych kolorowych ludzi. Patrzyliśmy jak przygotowują posiłki, śpiewają i tańczą. To było bardzo ekscytujące. W tym okresie po naszych ulicach chodzili Cyganie i grali na akordeonie, na skrzypcach. W oknach pojawiali się ludzie i rzucali grajkom drobne monety.

W 1968 roku wyprowadziłam się ze starej dzielnicy Danziga na Przymorze. Tam zaczęło się inne życie, może wygodniejsze, bardziej cywilizowane, ale mniej egzotyczne, mniej barwne.

Teraz mieszkam na Kaszubach. Tu staram się odnaleźć część barw dzieciństwa.

Może mi się uda.

Danuta Cynkowska
_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
 
 
 
villaoliva 
Administrator


Pomógł: 19 razy
Wiek: 95
Dołączył: 07 Maj 2008
Posty: 6911
Skąd: Oliva
Wysłany: 2009-06-01, 08:58   

Dziś brakuje tej życzliwości

Gdy nadszedł grudzień 1970 r., już dwa lata mieszkałam w Danzigu. Mąż poszedł do pracy na statek "Jan Żiżka", który stał w stoczni remontowej. W tym dniu zaczęły się rozruchy. Męża nie było trzy dni. Nie było telefonów komórkowych, aby się skontaktować, nie mieliśmy nawet telefonu stacjonarnego.

Niepewność, obawa, lęk i codzienne trudności z zaopatrzeniem. Kolejki w sklepach, atmosfera paniki.

Właśnie wtedy poznałam, co to prawdziwa życzliwość. Ludzie sobie pomagali. Do dziś pamiętam życzliwość sąsiada Zygmunta, który będąc kierownikiem piekarni przynosił nam chleb, po który nie musiałam wystawać w kolejce. Zygmunt - Dziękuję!

Ludzkiej życzliwości doświadczyłam też w sierpniu 1980 r. To były piękne dni...

Wiem, nie w modzie i podejrzanie wspominać piękne dni w PRL-u, bo a nuż w IPN zaczną szukać teczki... Ale tak to odczuwam, gdyż dziś mi brakuje tej życzliwości, a przecież życzliwość i solidarność doprowadziła do czerwca 1989 r., do wielkich przemian i szkoda, że dziś gdzieś się zawieruszyła. Być może jeszcze gdzieś się wałęsa, ale trudno ją zauważyć, szkoda...

Teresa Rześniowiecka
_________________

W Oliwie... zawsze zielono www.staraoliwa.pl
 
 
 
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Nie możesz załączać plików na tym forum
Możesz ściągać załączniki na tym forum
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Partnerzy WFG

ibedeker.pl